sobota, 14 czerwca 2014

beginnings

Początki. Czyli pierwsze symbole USA ujrzane na własne oczy. Marki, które widzisz przez całe życie w filmach w końcu widzisz w realu. Pierwsza wizyta w Walmarcie, kawa z pączkiem w Donkin Donutsie, pierwsza ujrzana na własne oczy prawdziwie amerykańska budka z hot-dogami (nie wiem czemu, ale nie odważyłam się zjeść). Pierwsza prze-amerykańska ciężarówka Coca-coli i wypita podczas podróży Arizona. Powiesz: niby nic, a jednak dobrze wiesz, że to nie prawda.



Portland powitało nas deszczową pogodą, ale też jak na portowe miasto przystało niesamowitym klimatem.





Te drogi wyglądają tak naprawdę! Idealny klimat.


 3,2,1 i pierwszy widok Oceanu. yay!




Amerykańskie kotyliony (?) są wszędzie.





Kino samochodowe. Niesamowita sprawa. Ludzie owinięci kocami, siedzący na bagażnikach w truckach, gwiaździsta noc. Świetna sprawa, gdybym tylko była tam z ludźmi, których kocham.


Amerykański patriotyzm. Flagi, albo symbole narodowe są na 90-ciu procentach domów. Amerykanie kochają się obnosić z miłością do ojczyzny, nawet jak są naturalizowani i mieszkają w stanach mniej niż dekadę, a wszystko to w rytm słów:

 "And I'm proud to be an American, where at least I know I'm free"







:)


Amercan road, and all highway stories.


Wolnostojące starbucksy na amerykańską modłę. Centra handlowe w USA są na kształt "osiedli" każdy sklep jest w osobnym budynku.

 
yeah!





Budlight - najpopularniejsza amerykańska koncernówka. Smakuje jak roztwór piwa z wodą w stosunku 50/50. Nie polecam. Zastanawiam się jak oni mogą to pić? Jeśli piwo w USA to tylko regionalne - wtedy zbliżone jest smakiem do polskiego przeciętnego trunku.


4 lipca, czyli słynne Independence Day. Feeria barw, multum ulicznych straganów, migająca biżuteria, bardzo dużo tradycyjnego żarcia i jeszcze więcej hot dogów.


 motorcycles love


Pierwsza amerykańska selfie. #bitchplease


Tyle szczęścia za 99 centów.
Wendy's! Tańsza wersja Mc Donalda - spotkasz tam: biedaków, kolorowych i studentów z wymian.





Yeaaah! Królestwo amerykańskich śmieci. Specjalne wózki zakupowe którymi można jeździć jak samochodem. Ameryka wie jak dbać o tłuszcz swoich obywateli.


Będąc w USA i widząc to wszystko na własne oczy, zdajesz sobie sprawę z tego ile pomysłów/rzeczy/usług z których korzystamy na co dzień zostało skopiowanych od amerykanów. Zastanawiam się tylko, czy to dobrze, czy źle... Powoli, powoli stajemy się tak jak obywatele USA uzależnionym od technologii i wygód społeczeństwem głupców. Czy znajdziesz wyjście z lasu bez pomocy GPSa nie siejąc przy tym paniki? Przeciętny Amerykanin nie znajdzie bez niego drogi do domu z pobliskiego Walmartu.
Sad but true.

piątek, 30 maja 2014

United States of America

Nadszedł czas na osobisty, subiektywny opis wrażeń z krótkiej wizyty w tej Krainie Marzeń, istnym eldorado dla Polaków i mieszkańców innych smutnych państw, którym wydaje się, że tam, za Oceanem wszystko jest piękniejsze, większe, bardziej kolorowe, nikt na nic się nie skarży, a cała ta sielanka okraszona jest pięknym amerykańskim uśmiechem. W wyobrażeniach tych jest dużo prawdy, gwarantuje Wam jednak, że po tygodniowym pobycie w Stanach wspomnianego uśmiechu mielibyście dosyć, po dwóch tygodniach zrobi się Wam niedobrze od kolorowych amerykańskich billboardów, a po średnio trzech tygodniach odechce się Wam tej imperialnej wielkości i zatęsknicie za tą szarą, swojską i małą Polską. Nie wszyscy się do tego przyznacie, ale najprawdopodobniej tak będzie.

Godzina 11 zero zero. Nieprzespana noc, Frankfurt i morze samolotów Lufthansy. Już za pół godziny zasiądę w jednym z nich i zacznie się moja podróż ku lepszemu światu. Teraz jeszcze nie, ale za tydzień z pewnością skomentowałabym to słowem: AWESOME. Awesome, awesome, awesome. W Stanach wszystko jest osom, więc tym bardziej na miejscu jest skomentować tak tę niezwykłą przygodę.
Ponad 8 godzin lotu. Nie ukrywam, że nigdy nie byłam zamknięta tyle czasu w metalowej puszce. Nie ukrywam też, że nigdy nie leciałam sama, a tym bardziej nie ogarniałam samotnie podróży w tak odległe miejsce. Z perspektywy czasu myślę sobie, że był to jednak duży challenge, ale...kto nie ryzykuje ten się nudzi, albo jeszcze gorzej - siedzi w domu i ogląda tvn. Postanowiłam jednak, że w te wakacje nie chcę się nudzić i rozpaczać nad smętnym żywotem, pragnę zaś spełnić jedno z moich największych marzeń. #odwaga
Chce się jeszcze komuś to czytać? W sumie piszę głównie dla siebie, żeby sobie poczytać za parę latek jak to kiedyś było, a nuż jednak ktoś inny zechce się zapoznać z moim grafomaństwem. Jeśli tak - zapraszam.

Nieprzytomna wsiadłam na pokład z nadzieją szybkiego uśnięcia, jednak los zesłał mi siedzenie przy oknie. I jak tu spać, kiedy za oknem takie piękne obrazy? Przyznaje się, jestem marzycielką lubiącą bujać w obłokach, więc widoki były dla mnie idealne. Żartuję. Leciałam nad Grenlandią więc krajobraz pomijając chmury był naprawdę ciekawy.
Lufthansa bogiem, więc zjadłam smaczny obiadek, popiłam szampanem i wpatrywałam się w błękitny bezkres. Kilka godzin monotonnego szumu i już po. W Bostonie wysiadłam strasznie skołowana i to bynajmniej nie od szampana. Cierpię od lądowań. Pierwszy widok: ogromne jezioro i wielki, szary, niesamowicie amerykański pas asfaltu. Zabrzmi to śmiesznie, ale już wtedy czuć było, że to stany. Może przez inne znaki drogowe, może przez te kanciaste samochody, może przez liczbę czarnoskórych urzędników kręcących się w okolicy lotniska. Tak. Jestem w USA. Serio? Jakoś ten fakt do mnie zbytnio nie docierał, ani specjalnie nie emocjonował. Szczerze? Bardziej emocjonowałoby mnie łóżko. Straszna kolejka do urzędnika imigracyjnego, mały stres przed rozmową, ale wszystko poszło dobrze. Już oficjalnie w Stanach. Welcome to the United States of America! Co? Godzina 3? Znów? A, zmiana czasu. Po tylu godzinach męczarni ciężko jest trzeźwo myśleć. Jeszcze tylko szybki telefon, że żyję i można się rozejrzeć. Wszystko takie amerykańskie, ale tym razem to nie film, a rzeczywistość. Jednak trudno w to tak szybko uwierzyć. Serio. Świat, który jedynie latami widziałam w TV wydawał się tak odległy, a dzieli nas tylko 8 godzin lotu. Jednak po chwili zobaczyłam to na co czekałam! Morze srebrnych wieżowców wznoszących się aż po same chmury. Rzeczywistość powoli do mnie dociera. Po kawie wszystko wydaje się przyjemniejsze, chociaż cały czas zmęczenie nie pozwala ogarnąć wszystkiego do końca. Potem doszedł strach. Ja i wielkie miasto. Ja i STANY. J a k się tu odnaleźć. Na szczęście pomijając kilka wpadek wszystko potoczyło się pozytywnie. Kierunek: MAINE. (taki stan).

Poniżej kilka fotek. PS. większość moich zdjęć z USA jest nieudolnych, bo: a) chodziłam tam permanentnie niewyspana i nie ogarniałam b) nikt nie rozumiał mojej fotograficznej pasji i musiałam pstrykać w biegu.
Wkrótce ciąg dalszy mojej subiektywnej relacji :)













niedziela, 13 kwietnia 2014

about a girls
















Marcela i Malwina

początki

Początki bywają trudne, bo...co by tu napisać. Trzeba by jakoś określić siebie, co nie jest łatwe. Należałoby by się przedstawić. Może nie będzie to standardowe przedstawienie, aczkolwiek kocham dwie rzeczy: pisać i fotografować. Ani w jednym, ani w drugim nie jestem mistrzem, jednak jestem od tych dwóch rzeczy uzależniona. Z początku chciałam tylko zamieszczać tu zdjęcia, jednak później zdałam sobie sprawę, że nie przeżyję bez wylewania gdzieś potoku słów. Pragnę podzielić się moją "twórczością", usystematyzować dokonania. Nie mam ani dobrego sprzętu, ani wystarczających kwalifikacji, ale mam pasję, która pcha mnie do przodu w tym co robię. A zaczęło się od drugiej strony obiektywu. Kocham łapać chwilę, skrawkami uchwyconej w kadry rzeczywistości tworzyć pożądaną atmosferę
Kocham pstrykać niestandardowe rzeczy, niestandardowe miejsca, a wszystko po to, by złapać i uwięzić atmosferę chwili na zawsze. Często myślę sobie jakże żyć bez zajęcia, które odrywa nas od zwyczajności, bez zajęcia, które pozwala nam być sobą. Pasja to według mnie właśnie to, co trzyma nas przy życiu, to, co nas określa, co pozwala nam wyrwać się ze szponów często znienawidzonej rzeczywistości.
Wystarczy. Przepraszam za grafomaństwo, ale to moje uzależnienie. Jednym słowem zapraszam Was do mojej bajki, moich wspomnień. Nie chcę się zbytnio określać, ponieważ chce wrzucać tu różnorodne zdjęcia - zarówno ludzi, jak i miejsc, kadry z podróży.
Zapraszam, oto najbardziej mój miszmasz.

d.





.