wtorek, 28 lutego 2017

nyc

Pewnie niejednokrotnie spotkaliście się z wykorzystaniem określenia tygiel kulturowy, ale ciężko było wyobrazić wam sobie czym takowy tak naprawdę jest. Otóż uosobieniem tegoż pojęcia jest nic innego jak Nowy Jork w całej swej okazałości i przekona się o tym każdy, który poczuł nowojorskie powietrze na własnej skórze. Ostrzeżenie dla ludzi o słabych nerwach - pierwsze godziny w tym mieście mogą przyprawić o ból głowy i zakłopotanie - przynajmniej tak było w przypadku moim i moich znajomych. Bez porządnej mapy i solidnie wyznaczonej drogi nie ma co ruszać - dla mnie nie skończyło się to dobrze. Nocny przyjazd, rozładowany telefon i dezorientacja zmusiła mnie do rozpaczliwego szukania pomocy u obcych ludzi - na szczęście odnalazłam dobrą duszę, która uratowała mi życie oraz niosła moje własne bagaże. Bez niej pewnie wylądowałabym półmartwa na pierwszym lepszym wysypisku śmieci, albo w najlepszym przypadku szukała pomocy na komisariacie.

Pierwsze wrażenia.

Z półmroku nadchodzącej nocy wyłaniają się tysiące kolorowych światełek i setki drapaczy chmur tak potężnych, jak potężne były moje marzenia o wyjeździe do Stanów. Przytłaczająca atmosfera sprawiła, że poczułam się c a ł k o w i c i e zdezorientowana. Wyrzucona gdzieś w środku miasta, otoczona zewsząd nadciągającymi hałasami, dziesiątkami wymieszanych języków. I w tym momencie zdałam sobie sprawę, że w ferworze pośpiechu i choroby nie wyrysowałam sobie dokładnie trasy. Przecież liczyłam na gps, który niestety odmówił posłuszeństwa. Musiałam dojechać na Brooklyn. Co robić? Niestety okazało się, że nowojorskie dzielnice zgoła różnią się od tych polskich, a sam Brooklyn mógłby być sporym miasteczkiem. Zostałam tylko z wypisanym na skrawku papieru adresem, co skutkowało tym, że musiałam szukać pomocy u innych. Nowojorscy ludzie są...różnorodni. To chyba najlepsze określenie. Możesz trafić na kogoś, kto myśli tylko o tym jak zwinąć ci portfel, jak i na kogoś, kto ochoczo udzieli ci pomocy. Są też ludzie dziwni, specyficzni i oryginalni. Stojący na stacji metra i tańczący do muzyki ze słuchawek, ubrani w kostiumy jednorożca - co tylko podsunie wyobraźnia. Blada dziewczyna z pustymi oczami, kiwająca się i patrząca w pustą przestrzeń nie słyszała co mówię, chociaż stałam od niej 30 centymetrów. Po prostu nadal patrzyła w pustkę. W Nowym Jorku spotkasz każdego i w tym przypadku filmowe scenariusze nie przesadzają. Gdyby nie pomocna Malezyjka, to perspektywa wysypiska byłaby jak najbardziej realna. Na szczęście ta dobra dusza udzieliła mi pomocy i wysiadłam na odpowiedniej stacji metra. Stacji (o, ironio!) imienia Kościuszki. Pozostało mi tylko przejść ogromną ulicę i znaleźć poszukiwany dom. Niestety, okazało się, że okolicę zamieszkują sami czarnoskórzy (sami!), a biała dziewczyna idąca samotnie o północy była świetnym obiektem zaczepek. Zaczepiał każdy - i tak - było to dziwne. Na dodatek piątek wieczór to czas rytualnego wychodzenia mieszkańców przed domy i przesiadywania przed nimi grupami - co w sumie ogranicza się do dzikich wrzasków i przelewania hektolitrów piwa. Takie to zwyczaje. Byłam przestraszona i zdezorientowana, a był to dopiero początek. Wszystko to, ponieważ dziewczyna z którą miałam mieszkać poszła spać i nie mogłam dostać się do domu. Nikt nie reagował na dzwonki, stukania i wołania. W końcu jakiś czarnoskóry zaproponował mi skorzystanie z internetu w jego mieszkaniu. Zostawiłam na zewnątrz siatkę z prowiantem (który składał się z trzech bananów) i weszłam do środka. Po moim wejściu z a r y g l o w a ł drzwi i zaczął zamykać je na wszystkie spusty. Moja wymęczona już psychika w ułamku sekundy podrzuciła mi możliwe scenariusze, po czym niczym szaleniec rzuciłam się do drzwi celem ich otwarcia. Stany naprawdę nadszarpnęły mój stan psychiczny. Człowiek nie okazał się jednak zwyrodnialcem i udało mi się skorzystać z sieci. Po wyjściu z mieszkania siatki z bananami już nie było.

Drugie wrażenia

Przez niedostatek snu nic w Nowym Jorku nie robiło na mnie wrażenia. Płynęłam na Staten Island i myślałam tylko o tym by być w swoim łóżku. Stałam pod Statuą Wolności i nie czułam kompletnie nic. Na szczęście następne dni zaowocowały w 8-godzinny sen i wszystko stało się piękniejsze. Nowy Jork stał się lepszy, a jego klimat wciągnął mnie bez reszty. Nawet przestały przytłaczać mnie drapacze chmur, a w sumie...polubiłam je. Podobnie jak hipnotyzujące światła miasta, różnorodnych ludzi i pizzę na plastry. Nie przeszkadzały mi nawet wszechobecne śmieci i ludzie z nizin społecznych, których w mieście sukcesu jest od groma - to wszystko ubarwia jego koloryt. Spacery po Manhattanie wciągnęły mnie całkowicie i radość, że byłam w tych wszystkich miejscach. Times Square, zaś przyprawił mnie prawie o szaleństwo - ta esencja miasta buzuje tak mocno, że z trudem można to ogarnąć. Feeria barw, kolorów, dźwięków, panopticum ludzkich osobliwości. Pokochałam Nowy Jork z całym jego bagażem mankamentów. Pokochałam żółte taksówki, muzea, budki z hot-dogami (nadal nie odważyłam się zjeść ani jednego). Wszystko to tworzy jedyne takie na świecie, unikatowe miasto.



Od tego wszystko się zaczęło. Pomnik imigrantów, którzy w Nowym Jorku upatrywali spełnienia swoich marzeń.



Mc Donald's, w którym to umila się gościom jedzenie podwójnego cheeseburgera grą na pianinie. Witamy w Nowym Jorku  #bitchplease


Jestem krową. Jestem Statuą Wolności.

WTC memorial center.



WTC.



Donuts heaven <3

Obalam durny mit mówiący, że to typowo polski styl.
W NYC spotkałam się z owym zestawieniem kilkukrotnie.
Równie dobrze można więc powiedzieć, że jest on nowojorski.

when the sun goes down...

Magia miejsca...


Green point. Byłam zafascynowana tym miejscem, zwłaszcza będąc trzy miesiące na emigracji.
Zobaczyć polskie napisy w sercu Nowego Jorku - bezcenne.  Po wysiadce z metra, gdy przywitał mnie rozkład jazdy po polsku, popłynęły z oczu łezki. Od tej chwili wiem, że Polska nigdy ze mnie nie wyjdzie. Oczywiście - nie chcę tego, ale były tak patetyczne momenty podczas pobytu, w których z rozrzewnieniem nuciłam sobie Chopina wizualizując przy tym pola pełne czerwonych maków. Nie przesadzam.

Klimat.

To uczucie, gdy po 4 dniach pobytu w NY myślisz, że jesteś już nowojorczynką. Central Park.









forever.



wakey, wakey!





new york nyc travelling

szał!



run, Forest, run!


Przed siedzibą IMG. Dream.


Sklep w kościele... Witamy w USA.


Kot w oknie wystawowym...

VS



Casting break...


NYC ballet. To tu swój występ miała Portman w Czarnym Łabędziu. Być w tym samym miejscu, wow.




Z nowojorczykami bardzo łatwo idzie się zaprzyjaźnić. Zwłaszcza z tymi poznanymi w metrze.



stand clear of the closing doors, please. my beloved J train <3

see you soon...maybe