piątek, 30 maja 2014

United States of America

Nadszedł czas na osobisty, subiektywny opis wrażeń z krótkiej wizyty w tej Krainie Marzeń, istnym eldorado dla Polaków i mieszkańców innych smutnych państw, którym wydaje się, że tam, za Oceanem wszystko jest piękniejsze, większe, bardziej kolorowe, nikt na nic się nie skarży, a cała ta sielanka okraszona jest pięknym amerykańskim uśmiechem. W wyobrażeniach tych jest dużo prawdy, gwarantuje Wam jednak, że po tygodniowym pobycie w Stanach wspomnianego uśmiechu mielibyście dosyć, po dwóch tygodniach zrobi się Wam niedobrze od kolorowych amerykańskich billboardów, a po średnio trzech tygodniach odechce się Wam tej imperialnej wielkości i zatęsknicie za tą szarą, swojską i małą Polską. Nie wszyscy się do tego przyznacie, ale najprawdopodobniej tak będzie.

Godzina 11 zero zero. Nieprzespana noc, Frankfurt i morze samolotów Lufthansy. Już za pół godziny zasiądę w jednym z nich i zacznie się moja podróż ku lepszemu światu. Teraz jeszcze nie, ale za tydzień z pewnością skomentowałabym to słowem: AWESOME. Awesome, awesome, awesome. W Stanach wszystko jest osom, więc tym bardziej na miejscu jest skomentować tak tę niezwykłą przygodę.
Ponad 8 godzin lotu. Nie ukrywam, że nigdy nie byłam zamknięta tyle czasu w metalowej puszce. Nie ukrywam też, że nigdy nie leciałam sama, a tym bardziej nie ogarniałam samotnie podróży w tak odległe miejsce. Z perspektywy czasu myślę sobie, że był to jednak duży challenge, ale...kto nie ryzykuje ten się nudzi, albo jeszcze gorzej - siedzi w domu i ogląda tvn. Postanowiłam jednak, że w te wakacje nie chcę się nudzić i rozpaczać nad smętnym żywotem, pragnę zaś spełnić jedno z moich największych marzeń. #odwaga
Chce się jeszcze komuś to czytać? W sumie piszę głównie dla siebie, żeby sobie poczytać za parę latek jak to kiedyś było, a nuż jednak ktoś inny zechce się zapoznać z moim grafomaństwem. Jeśli tak - zapraszam.

Nieprzytomna wsiadłam na pokład z nadzieją szybkiego uśnięcia, jednak los zesłał mi siedzenie przy oknie. I jak tu spać, kiedy za oknem takie piękne obrazy? Przyznaje się, jestem marzycielką lubiącą bujać w obłokach, więc widoki były dla mnie idealne. Żartuję. Leciałam nad Grenlandią więc krajobraz pomijając chmury był naprawdę ciekawy.
Lufthansa bogiem, więc zjadłam smaczny obiadek, popiłam szampanem i wpatrywałam się w błękitny bezkres. Kilka godzin monotonnego szumu i już po. W Bostonie wysiadłam strasznie skołowana i to bynajmniej nie od szampana. Cierpię od lądowań. Pierwszy widok: ogromne jezioro i wielki, szary, niesamowicie amerykański pas asfaltu. Zabrzmi to śmiesznie, ale już wtedy czuć było, że to stany. Może przez inne znaki drogowe, może przez te kanciaste samochody, może przez liczbę czarnoskórych urzędników kręcących się w okolicy lotniska. Tak. Jestem w USA. Serio? Jakoś ten fakt do mnie zbytnio nie docierał, ani specjalnie nie emocjonował. Szczerze? Bardziej emocjonowałoby mnie łóżko. Straszna kolejka do urzędnika imigracyjnego, mały stres przed rozmową, ale wszystko poszło dobrze. Już oficjalnie w Stanach. Welcome to the United States of America! Co? Godzina 3? Znów? A, zmiana czasu. Po tylu godzinach męczarni ciężko jest trzeźwo myśleć. Jeszcze tylko szybki telefon, że żyję i można się rozejrzeć. Wszystko takie amerykańskie, ale tym razem to nie film, a rzeczywistość. Jednak trudno w to tak szybko uwierzyć. Serio. Świat, który jedynie latami widziałam w TV wydawał się tak odległy, a dzieli nas tylko 8 godzin lotu. Jednak po chwili zobaczyłam to na co czekałam! Morze srebrnych wieżowców wznoszących się aż po same chmury. Rzeczywistość powoli do mnie dociera. Po kawie wszystko wydaje się przyjemniejsze, chociaż cały czas zmęczenie nie pozwala ogarnąć wszystkiego do końca. Potem doszedł strach. Ja i wielkie miasto. Ja i STANY. J a k się tu odnaleźć. Na szczęście pomijając kilka wpadek wszystko potoczyło się pozytywnie. Kierunek: MAINE. (taki stan).

Poniżej kilka fotek. PS. większość moich zdjęć z USA jest nieudolnych, bo: a) chodziłam tam permanentnie niewyspana i nie ogarniałam b) nikt nie rozumiał mojej fotograficznej pasji i musiałam pstrykać w biegu.
Wkrótce ciąg dalszy mojej subiektywnej relacji :)