sobota, 21 lutego 2015

A little bit of Boston


Bostońskie picie herbaty, Harvard, Red sox, Boston Celtics i słynny maraton, to pierwsze hasła które rzucają się na myśl przeciętnemu człowiekowi, gdy prosi się go o podanie skojarzeń związanych z Bostonem. A dla mnie Boston to przede wszystkim...piękne miasto, z zabudową nieprzytłaczająca tak jak nowojorska. To pierwsze miasto, które ujrzałam po przybyciu do stanów, zarazem też miasto od którego rozpoczęłam zwiedzanie. Przysięgam, że większość z Was byłaby nim zauroczona, ma w sobie inny czar niż Nowy Jork - przede wszystkim odniosłam wrażenie, że prędkość życia jest w nim troszeczkę wolniejsza, a wycie syren i trąbienie klaksonów słychać rzadziej.

Dominika,
Boston, Massachusetts


 

Bostońska zabudowa podoba mi się tak bardzo, że mogłabym robić jej zdjęcia w nieskończoność.



W pobliżu typowego warzywnego ryneczku, wokół którego (widocznie zawsze) pałęta się mnóstwo śmieci, ktoś wpadł na pomysł, by...uczynić z tego sztukę. Świetny i idealnie podkreślający specyfikę tego miejsca koncept. Widać, nawet na pozór niepożądanym rzeczom można nadać wyjątkowego znaczenia, trzeba tylko mieć pomysł i chcieć.


 Czy tylko mi ta zabudowa wydaje się jak na amerykańskie standardy trochę...europejska?


 Charakterystyczne schody przeciwpożarowe, to dla mnie jeden z symboli USA.






 #streetart


Harvard. Kultowe miejsce z którego cały czas czerpiemy wzorce budując nowoczesne kampusy. Nie wiem jak wygląda tam sesja, ale na pierwszy rzut oka klimat wydawał się iście sielankowy. Leżaki rozłożone na zadbanej trawie, wesoły gwar rozmów, a przy kampusie niezliczona ilość klimatycznych piwiarni i kawiarenek. Widać swobodna atmosfera służy geniuszom.








To, co zapamiętałam z Chinatown to bałagan i nieprzyjemny zapach roznoszący się wokół mizernie wyglądających chińskich barów. Pomimo niskich cen nie polecam zatrzymywać się na posiłek.


Podsumowując: żałuję, że spędziłam w Bostonie tylko dwa dni i to niestety w biegu. Jeśli tylko kiedykolwiek będę miała do tego okazję (o czym marzę) z pewnością zatrzymam się na dłużej. Tymczasem dzisiaj, siedząc w fotelu, ubrana w szarą, Harvardzką bluzę muszę się nacieszyć jedynie zdjęciami oglądanymi do wieczornej herbaty.

sobota, 31 stycznia 2015

sunny, happy days

Czyli to, czego mi obecnie najbardziej brakuje - słońca i dni pełnych beztroskiej radości, gdy w plecaku najważniejszy jest koc i butelka białego wina.
Wschody i zachody w Maine są same w sobie tak poetyckie, że nie trzeba w nich nic korygować. Wystarczy tylko nacisnąć full view.





 


    absolutely #nofilter